jan pietrzak pierwsza żona
Jan Pietrzak o prezydencie. Fragment koncertu zarejestrowanego 30 sierpnia 2013 r. w sali BHP w Gdańsku
Jan and Quiana Pietrzak Murders. CDP April 6, 2020 No Comments. In October 2008, police discovered a horrific crime scene in a quiet residential neighborhood in Riverside California. Marine Sgt. Jan Pietrzak and his new bride, Quiana Faye-Jenkins Piertrzak, were found bloody, beaten, tortured, and murdered.
Jan Pietrzak (pronounced jan ptak) (born 26 April 1937 in Warsaw) is a Polish satirist, singer songwriter, stage and film actor as well as essayist for Tygodnik Solidarno weekly among others. He is the recipient of the Order of Polonia Restituta in the field of culture and art, received o
Listen to Życie za krótkie from Jan Pietrzak's The best - Dziewczyna z PRL-u for free, and see the artwork, lyrics and similar artists.
06.12.2023 19:00. najbliższe wydarzenie. 19.01.2024 20:30. Jan Pietrzak - bilety na kabaret - kup bilet online w serwisie biletyna.pl.
nike ardilla tinggallah ku sendiri lyrics. Jan pietrzak pierwszą żona; Jan Pietrzak to polski komik, piosenkarz i autor tekstów, a także aktor. Największy rozgłos przyniosła mu praca felietonisty w „Tygodniku Solidarno”.W 1937 urodził się w Warszawie w rodzinie należącej do patriotycznej klasy robotniczej. Jego ojciec był przed wojną robotnikiem, przed wojną członkiem KPP, w czasie okupacji członkiem Mot I Sierp i Związku Walki Wyzwoleńczej. W październiku 1942 roku zmarł na Pawiaku, gdzie przez poprzednie dwa miesiące był więziony przez Niemców. Przed śmiercią był poddawany torturom. Jan pietrzak pierwszą żona Życie i spojrzenie Pietrzaka na świat zostały dogłębnie zmienione w wyniku jego udziału w Powstaniu Warszawskim, gdy był młodym Teatrze Hybrydy w Warszawie odbyły się jednocześnie trzy oddzielne spektakle. Były to spektakle kabaretowe, teatralne i pantomimiczne. Po ukończeniu szkolenia w reżimowej kuźni kadr duchownych w 1960 r. zaproponowano mu posadę studenckiego kierownika teatru. Jan pietrzak pierwszą żona Pietrzak i Jonasz Kofta byli mózgami powstania studenckiego klubu kabaretowego Hybrydy, który działał od 1962 do 1967 1967 Pietrzak założył w Warszawie kabaret literacki Pod Egid, który był jednocześnie wywrotowy i sarkastyczny. Pietrzak był uważany za jednego z najbardziej wpływowych i lubianych mówców antykomunistycznych w przeszłości i teraźniejszości Jana Pietrzaka pozostał tylko jego wizerunek jako odważnego rycerza PiS, zaciekłego ideologa i typowy sposób używania ostrych i strasznych słów, gdy te rzeczy wyrwane są z kontekstu. Jan pietrzak pierwszą żona Od tego czasu Pietrzak zajmował etatowe stanowiska w wielu firmach i organizacjach, w Redakcji Wdów Scenicznych TVP i tygodniku „Szpilki”. Mimo cenzury nadal często występował na scenie jako gwiazda własnego zespołu kabaretowego. Urzędnicy pracujący dla agencji cenzury na Mysiej, na której mieściła się również cenzura, nieustannie trudzili się, by utępić występuje w telewizji reżimowej, mimo że zdecydowana większość świata kultury zrezygnowała z udziału w odbywającym się w Opolu Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Polskiej TVP w Opolu. W 2017 roku kilku wykonawców, w tym Kayah i zespół dr Misio Arkadiusza Jakubika, zostało ukaranych grzywną za umieszczenie na liście zaproszonych gwiazd, co doprowadziło do odwołania imprezy. Pojawienie się Pietrzaka na scenie było efektem jego udziału w koncercie charytatywnym. Jan pietrzak pierwszą żona Marek Majewski, były członek Kabaretu pod Egid, twierdzi, że Pietrzak posiadał szczególny talent, który wyróżniał go spośród innych ważnych muzyków w historii polskiego kabaretu. – Przygarniał sieroty i młodzież, która walczyła o samodzielne utrzymanie i utrzymanie. Mężczyzna miał naturalny talent do rozpoznawania potencjału w innych. W rzeczywistości zrobił to dla własnej korzyści: młodzi ludzie „opracowali” dla niego kurs. Pietrzak widział mnie występującą w kabarecie studenckim i po dokonaniu odkrycia zaproponował mi występ przed znacznie większą publicznością. Nie mam wyboru, muszę zaakceptować, że jestem częścią tej grupy. Jestem mu winien dług wdzięczności za pouczenie mnie o sposobach handlu, ponieważ to on pierwszy pokazał mi liny. Jan pietrzak pierwszą żona Pietrzak podjął decyzję o kandydowaniu na urząd polityczny po usłyszeniu haseł „nie siedź, nie czekaj, pomagaj w domu”. Nie radził sobie tak dobrze, jak mógł w konkursie; w końcu walka o stołki nie była żartem. W 1995 kandydował na prezydenta, ale został poważnie pokonany. Otrzymał nieco ponad 200 000 głosów, co wystarczyło na dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej. Mimo, że dwa lata później jego nazwisko pojawiło się po raz pierwszy w głosowaniu na Związek Prawicy RP, nie został wybrany do Sejmu. Jan pietrzak pierwszą żona Twórczość Pietrzaka zawsze miała podtekst polityczny i od samego początku zawsze była jawnie krytyczna wobec Związku Radzieckiego. Artyści, z którymi współpracował przez te lata, zauważyli, że wolał dyskutować o strukturach politycznych i gospodarczych, z którymi pracował, poprzez odniesienia, niż bezpośrednie rozmowy na ich straszny był dla Jana Pietrzaka trzeci maja 2014 roku. Komik od wielu lat boryka się z problemami kardiologicznymi. Rozsądna żona męża zadbała o to, by zażył przepisane mu leki. 3 maja miał przewodniczyć uroczystości, która odbyła się na warszawskim Placu Zamkowym z okazji uchwalenia Konstytucji 3 maja. Impreza ta odbywała się na warszawskim Placu Zamkowym. Tego konkretnego dnia, zanim wyszedł z domu, żona Kasia podała mu trochę nitrogliceryny, co ostatecznie uratowało mu życie. Jeden z kumpli artysty powiedział publikacji “Na żywo”, że lekarze artysty przyznali, że to ona początkowo zapobiegła jego śmierci. Jan pietrzak pierwszą żona Jan Pietrzak i jego żona Katarzyna byli w tym momencie małżeństwem od ponad trzech dekad. W czasie, gdy obowiązywał stan wojenny, małżeństwo satyryka z informatykiem Elżbietą, matką jego dwojga dzieci, dobiegło końca. Wkrótce potem oboje spotkali się, zakochali i postanowili wziąć ślub. Jan i Katarzyna mieli razem pięcioro dzieci, w tym syna Pietrzaka, a także troje własnych dzieci i dwoje dzieci z wcześniejszych związków. Satyryk był dwukrotnie żonaty przed związkiem z Katarzyną. Tożsamość pierwszego małżonka nie została odkryta. Elbieta, zajmująca się informatyką, jest matką dwójki dzieci artysty, Mikołaja i Joanny. Jan pietrzak pierwszą żona Za swoją twórczość artysta otrzymał szereg prestiżowych wyróżnień i nagród. Ponieważ artysta nie jest aktywny w mediach społecznościowych, szukanie go na Instagramie to strata czasu, bo nie przyniesie żadnych rezultatów.
Satyryk Jan Pietrzak, przekonywał nas, że jego Towarzystwo Patriotyczne dostało z Narodowego Centrum Kultury 100 tys. zł wsparcia. Okazuje się, że otrzymało prawie 410 tysięcy złotych. Kolejne 400 tysięcy złotych przekazała mu Fundacja PZU. Pietrzak twierdził, że dopiero stara się o jej wsparcie O fundacji Jana Pietrzaka – Towarzystwie Patriotycznym i jej finansowaniu pisaliśmy dwa tygodnie temu. Satyryk twierdził wówczas, że z publicznych pieniędzy Towarzystwo dostało tylko 100 tys. zł od Narodowego Centrum Kultury, na zorganizowanie koncertu w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości i „lekkie dofinansowanie” na obchody 3 Maja. Poprosiliśmy NCK o udostępnienie umów z fundacją Pietrzaka. Wynika z nich, że Towarzystwo dostało na swoją działalność 408,8 tys. zł. Narodowe Centrum Kultury współfinansowało trzy jego imprezy: koncert z okazji Święta Niepodległości wsparło kwotą 170,5 tys. zł, koncert „Zwycięstwo 1920” – 176,8 tys. zł, i wydarzenie „Czas Poloneza” – 61,5 tys. zł. Z tego prawie 200 tys. zł przeznaczono na honoraria dla Jana Pietrzaka i innych artystów zaproszonych przez niego do udziału w imprezach. Koncert niepodległości Koncert z okazji Święta Niepodległości Towarzystwo zorganizowało na początku listopada br. Jego gwiazdami byli: Jan Pietrzak, Jerzy Zelnik (publicznie popierający PiS), Ewa Dałkowska (ostatnio odtwórczyni roli Marii Kaczyńskiej w filmie „Smoleńsk”) i Ryszard Makowski (kiedyś członek kabaretu dziś głównie komentator i felietonista prawicowych mediów). Jan Pietrzak podczas koncertu w rocznicę katastrofy smoleńskiej Dwa tygodnie temu, w rozmowie z dziennikarzem Pietrzak twierdził, że Narodowe Centrum Kultury wsparło imprezę kwotą 100 tys. zł. – W całości przekazałem to na salę Teatru Narodowego – zapewniał. I dodawał: – Po raz pierwszy nie graliśmy w świetlicach, wynajętych salach klubowych, tylko zagraliśmy w Teatrze Narodowym. I to była bardzo godna sprawa. Z umów, które NCK podpisywało w związku z tą imprezą, wynika jednak, że wynajęcie sceny im. Bogusławskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie kosztowało nie 100 lecz 37 tysięcy złotych plus VAT. Aż 25 tys. zł dostał Jan Pietrzak – za stworzenie scenariusza koncertu i poprowadzenie imprezy. Natalii Niemen i jej zespołowi zapłącono za występ 14 tys. zł, a Jerzy Zelnik – za recytację fragmentow wierszy i myśli Cypriana Kamila Norwida otrzymał 2 tys. zł. Jak ujawniliśmy dwa tygodnie temu, NCK nie było jedynym podmiotem finansującym imprezę. Fundacja PZU – czyli kontrolowanego przez państwo ubezpieczyciela, wyłożyła na nią 400 tysięcy złotych. W rozmowie z reporterem Pietrzak twierdził, że dopiero „stara się” i „wnioskuje” o dofinansowanie, a gdy zapytaliśmy go wprost o 400 tys. zł, rzucił słuchawką. Fundacja PZU odmówiła nam podania jakichkolwiek informacji na ten temat. „Lekkie dofinansowanie” czyli 135 tys. zł W niedawnej rozmowie z Pietrzak mówił też, że Narodowe Centrum Kultury przyznało Towarzystwu Patriotycznemu „lekkie dofinansowanie” na organizację imprezy z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Jej uczestnicy tańczyli poloneza na ulicach Warszawy. – Wyszliśmy z Placu Zamkowego na Krakowskie Przedmieście i doszliśmy przez Plac Piłsudskiego do Ogrodu Saskiego. Piękna impreza. Bardzo kolorowa – zachwalał Pietrzak. Z umów z NCK wynika, że satyryk i jego zespół za zagranie koncertu w ramach tej kolorowej imprezy dostali ponad 32 tys. zł. Polonez Towarzystwa Patriotycznego na ulicach Warszawy W rozmowie z nami Pietrzak nie wspomniał ani słowem o tym, że Narodowe Centrum Kultury dofinansowało również zorganizowany przez Towarzystwo Patriotyczne koncert „Zwycięstwo 1920”, w rocznicę zwycięstwa Polaków nad bolszewikami w 1920 roku. Wystąpili w nim Jan Pietrzak, Natalia Niemen i Chór Reprezentacyjny Wojska Polskiego. Według porozumienia, które podpisały NCK i fundacja Pietrzaka, cała impreza miała kosztować 216 tys. złotych. Z tego 176 tys. zł wyłożyło Centrum, a Towarzystwo Patriotyczne miało dołożyć pozostałe 40 tys. zł. Jako wkład własny fundacji uznana została praca Pietrzaka – stworzenie scenariusza imprezy, koncepcji artystycznej i programowej oraz harmonogramu koncertu. Satyryk wycenił ten wysiłek na 40 tys. zł. Ze środków NCK opłacono honoraria dla artystów (łącznie 85 tys. zł), promocję imprezy (23 tys. zł) obsługę i infrastrukturę techniczną (53 tys. zł). Jeszcze niedawno, Jan Pietrzak bardzo krytycznie wypowiadał się o finansowaniu imprez i koncertów ze środków publicznych. W marcu br. w warszawskim Klubie Ronina mówił: „Ja bardzo popieram swobodę dla artystów. Tylko za swoje pieniądze. A, za moje nie! Bo ja całe życie jestem artystą. Od 55 lat utrzymuję się wyłącznie z pieniędzy, które uzbieram u publiczności. W życiu żadnego funduszu nie dostałem od żadnego samorządu i budżetu. Nigdy!”. Piewca „dobrej zmiany” Towarzystwo Patriotyczne działa od 2011 roku. Jego prezesem jest żona Jana Pietrzaka – Katarzyna. W zarządzie zasiadają także prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz i były szef Solidarności Janusz Śniadek. Fundacja stawia sobie za cel promowanie wartości patriotycznych w życiu publicznym, a zwłaszcza w kulturze. W rozmowie z Pietrzak tłumaczył, że za rządów Donalda Tuska, gdy powstawało Towarzystwo „patriotyzm w Polsce był przy mediach Michnika i zdominowany przez michnikowszczyznę. W gruncie rzeczy był wyklęty i zakazany.” I że fundację powołał „na przekór” ówczesnym władzom, „które szczerze nienawidziły polskości”. Satyryk od kilku lat, nie przebierając w słowach, atakuje PO i innych przeciwników politycznych PiS. O prezydencie Bronisławie Komorowskim mówił, że jest „cymbałem”, „baranem” i „złodziejem”; o Donaldzie Tusku – że „to wyjątkowo pokraczna kreatura” i że jego działania „sprowadzają się do zdrady Polski”. Wyborcy Stefana Niesiołowskiego to, według niego, „wszy” i „pluskwy”. A obecna opozycja – „kupa idiotów”. Siebie – choć w czasach PRL był członkiem PZPR i występował na najważniejszych scenach w kraju – Pietrzak przedstawia jako poszkodowanego przez ówczesny system i walczącego antykomunistę. Po ostatnich wyborach parlamentarnych mówił w prawicowych mediach, że nareszcie, „po raz pierwszy w Polsce nie ma komuny u władzy”. Od lat popiera PiS i wychwala prezesa Jarosława Kaczyńskiego. W 2010 r., gdy Kaczyński kandydował na prezydenta, Pietrzak był członkiem jego honorowego komitetu. A w ubiegłym roku Towarzystwo Patriotyczne przyznało Kaczyńskiemu nagrodę „Żeby Polska była Polską”.
– Tajemnicą poliszynela jest to, że patron byłego dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej aresztowanego w sprawie reprywatyzacji miał kontakty z SB – mówi w rozmowie z członek warszawskiej Izby Adwokackiej – Adwokatura swoimi korzeniami tkwi w najczarniejszej dziurze PRL-u i domaga się reformy – przekonuje adwokat. Jan Fiedorczuk: Skąd Mecenas zna Grzegorza M. – byłego dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej aresztowanego kilka miesięcy temu w sprawie reprywatyzacji działki pod dawnym adresem Chmielna 70? Mec. (dane personalne zastrzeżone do wiadomości redakcji w obawie przed konsekwencjami ze strony Okręgowej Izby Adwokackiej): Byłem z nim 4 lata na aplikacji, choć jest ode mnie dużo młodszy. Na aplikację dostałem się w roku 1996, bo akurat zwiększyli pulę przyjmowanych osób z 10 do 25. Wcześniej się nawet nie starałem o to. Dlaczego? Ponieważ dziwnym trafem zawsze przyjmowano dzieci adwokatów. To jest tak, jak mówi Stanisław Michalkiewicz, a to mądry człowiek, otóż w Polsce zawody są dziedziczne: dzieci piosenkarzy zostają piosenkarzami, dygnitarzy – dygnitarzami, adwokatów – adwokatami, sędziów – sędziami itd. Dopiero cud jakowyś, który objawił się w 1996 sprawił, że dostałem się na aplikację. I wtedy poznał pan Grzegorza M. Owszem, zdałem egzaminy i poznałem Grzegorza M. Wszyscy, którzy się tam dostali już byli dobrze ustawieni i pracowali w zachodnich kancelariach. Pochodzenie społeczne było raczej natury nomenklaturowo-urzędniczej. Ci, którzy byli dobrze ustawieni w PRL-u, dobrze byli ustawieni również w roku 1996. I do dzisiaj są. Aplikacja stanowiła dla nich jedynie szczebel w karierze politycznej. Na aplikacji poznałem również adw. Małeckiego i adw. Rychłowskiego. Obrońców Lwa Rywina To wtedy poznałem również adw. Giertycha. I jak pan wspomina byłego wicepremiera? On przez cztery lata aplikacji patrzył na wszystkich i na wszystko z góry. Dosłownie i w przenośni. Przez ten czas zamieniłem z nim może kilka zdań. A widywaliśmy się przecież w miarę regularnie. Oczywiście jeśli zechciało mu się przyjść na zajęcia, co się rzadko zdarzało. Swoją drogą pamiętam, że Giertych trafił na fatalną komisję na egzaminie adwokackim, ponieważ gdy ustalaliśmy, kto do jakiej komisji pójdzie, to jego oczywiście nie było. Więc dostał najgorszą z możliwych. Dlatego ledwo co zdał ten egzamin na trójkę. Powróćmy do postaci Grzegorza M. On był aplikantem mecenasa Jacka Wasilewskiego, słynnego warszawskiego adwokata. Tajemnicą poliszynela było, że mec. JW pozostawał w kontaktach z bezpieką. W procesie toruńskim bronił płk Adama Pietruszkę, później bronił Czesława Kiszczaka. Tak samo jak Grzegorz M. Po śmierci Wasilewskiego to właśnie Grzegorz M. stał się etatowym obrońcą Kiszczaka. Kiedy go zapytałem, dlaczego go broni, to usłyszałem „przysięgałem to Wasilewskiemu na łożu śmierci. Ty byś mu nie dał słowa?”. Gdy zaprzeczyłem, to on odpowiedział jedynie, że „tu się właśnie różnimy”. Chociaż jako adwokat Grzegorz M. był naprawdę dobry, zawsze przygotowany itd. W każdym razie warszawska adwokatura jest tworem specyficznym. Oczywiście murem stoi za KOD i tego typu tworami oraz nienawidzi PiS, jak diabeł święconej wody. Jestem tutaj bodaj jedynym propisowskim wyjątkiem. No może nie jedynym, ale chyba jako jedyny nie boję się tego otwarcie przyznać. W każdym razie w sierpniu 2016 roku zaczynają pojawiać się doniesienia dotyczące Chmielnej 70 i Grzegorz M. rezygnuje z funkcji Dziekana ORA. Oczywiście dla „dobra naszego samorządu”. Szybko zrezygnował z tak prestiżowego stanowiska. Prawda? To wygląda jakby jakaś tajemnicza siła wyższa kazała mu zrezygnować. W każdym razie skoro rezygnuje, to mamy nowe wybory. Któż je wygrywa? Serdeczny kolega Grzegorza M. oraz całej tej sitwy – Mikołaj Pietrzak, syn słynnego Jana Pietrzaka. Ale tutaj jabłko potoczyło się niezwykle daleko od jabłoni, gdyż adw. MP posiada poglądy radykalnie pro-unijne, pro-platformerskie itd. Sam miałem okazję się o tym wielokrotnie przekonać. Pisano w Gazecie Polskiej jak Dziekan MP doradza ubekom w pisaniu odwołań od obniżenia emerytur. Jak wyglądały te wybory? Pietrzak wygrał większością głosów. Na pięć tysięcy zarejestrowanych adwokatów przyszło nawet około trzech tysięcy. Niemniej na same wybory został ich już tylko tysiąc. I właśnie ten tysiąc wybrał tego Dziekana. Demokracja jak w spółdzielni mieszkaniowej. Żadne kworum nie jest potrzebne. Przychodzi jakaś dobrze zorganizowana grupa i ona sama siebie wybiera. Tzw. demokracja korporacyjna. I jakoś koło maja 2017 gruchnęła wieść. Najpierw szereg zatrzymań; adwokat Robert N., jego siostra - Marzena K., mecenas Andrzej M. Wszyscy siedzą we Wrocławiu. Pies z kulawą nogą nie zainteresował się losem Grzegorza M. Jednak i na niego przyszedł czas. Już po jego rezygnacji ze stanowiska. On zrezygnował we wrześniu 2016, bo chyba już wtedy liczył się z możliwością aresztowania. Absolutnie fatalne by to było, gdyby zatrzymano urzędującego Dziekana. Zrobiono więc manewr, aby zastąpił go kolega. Zrobiono manewr? Co to znaczy? Jakaś tajemnicza siła zasugerowała, by zrezygnował. Obawiam się, że jest to wierzchołek góry lodowej, gdyż obecna adwokatura jest w stanie pożałowania godnym, a to z takiego względu, że my sobie dyskutujemy o sądownictwie, o KRS itd., natomiast nie ma żadnej dyskusji dotyczącej adwokatury. Ustawa ją regulująca pochodzi z 26 maja 1982 roku. Oczywiście była wielokrotnie nowelizowana, ale swoimi korzeniami tkwi w najczarniejszej dziurze stanu wojennego. Podobno adwokat jest zawodem zaufania publicznego, ale w samej ustawie słowo „zaufanie” nie pada ani razu. A co mówi konstytucja, na którą wszyscy tak się powołują? Art. 17 mówi, że „W drodze ustawy można tworzyć samorządy zawodowe, reprezentujące osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawujące pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony”, ale cóż to są „zawody zaufania publicznego”, skoro prawo o adwokaturze nie stanowi, że adwokat jest takim zawodem? W związku powyższym należy sobie zadać pytanie, czy można tworzyć przymusowe samorządy? Chce Pan powiedzieć, że samorząd adwokacki jest organem niekonstytucyjnym? Samorządy zawodowe istnieją w ewidentnej sprzeczności z ustawą zasadniczą. Konstytucja jest młodsza od ustawy o adwokaturze. I do czego to wszystko prowadzi? Żeby móc wykonywać zawód adwokata muszę należeć do jednej korporacji z takimi osobami jak Grzegorz M., takimi jak adw. Trela, adw. Zwara i wielu innych, których nazwisk z litości nie wymienię. To jest skandal, który ogranicza moje prawa konstytucyjne, moje prawa obywatelskie. Żeby wykonywać zawód adwokata, ja muszę do nich należeć, a nie mam z nimi nic wspólnego. Ewidentni przekręciaże, jak Grzegorz M., czy Robert N. są moimi „kolegami”. Mam obowiązek się do nich zwracać „panie kolego”. Obrzydliwość prawem sankcjonowana. Skoro już jesteśmy przy Robercie N. Jak mogło dojść do tego, że reprezentował on zarówno spadkobierców praw do kamienicy, którzy nie mogli przez 5 lat uzyskać pozytywnej decyzji urzędników, jak również i nowych właścicieli – Grzegorza M., swoją siostrę i Janusza P.– którzy taką decyzję uzyskali w ciągu zaledwie kilkunastu dni po odkupieniu roszczeń? Cały ten przekręt tzw. reprywatyzacji jest nam świetnie ukazywany przez działalność Komisji Weryfikacyjnej, której przewodzi wiceminister Jaki. Dopóki ta Komisja nie powstała, szczególnie za rządów PO, to hulaj dusza bez kontusza, piekła nie ma. Przecież Grzegorz M., Robert N czy Andrzej M. zajmowali się tym od lat. Chmielna 70 dla Grzegorza M. to miał być interes życia. Mecenas Grzegorz M. zapewniał przed Komisją Weryfikacyjną, że Chmielna 70 to była jego pierwsza inwestycja. Inwestycja zapewne tak. On wyłożył własne pieniądze. Natomiast pozostaje choćby kwestia tego, czy on się nie zajmował tym już wcześniej, jako pełnomocnik 128-letnich spadkobierców z Karaibów. Mam nadzieję, że śledztwo to wykaże. Robert N. robił to z bardzo dobrym skutkiem przez 5 lat. Jego siostra, Marzena K., przytuliła, jeżeli wierzyć plotkom, 34 mln złotych. Zapewne najbogatsza urzędniczka w Polsce. Tak, ale to przecież tylko drobna urzędniczka. Cóż, sprawa jest rozwojowa. Jak kwestia tych zatrzymań przekłada się na obraz polskiej adwokatury? Niewątpliwie stawia to całą adwokaturę w niezwykle niekorzystnym świetle. Ja pamiętam przecież to przemówienie Grzegorza M., po tym jak wygrał wybory na Dziekana. Jak on się będzie starał dla dobra wspólnego, pamiętam jego zapewnienia, że adwokatura musi wrócić do swojego dawnego blasku, że musi być wzorem itd. Nikt wam tyle nie da, ile Grzegorz M. wam obieca. A potem rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Mecenas okazał się być umoczony w niezwykle poważną aferę łapowniczą. Jeszcze przed aresztowaniem opisano go w Resortowych Togach. Jaka była reakcja Okręgowej Rady Adwokackiej? Rada zawiesiła go, ale powiedziałbym, że ze strony Sądu Dyscyplinarnego było to działanie rutynowe i statutowe. Notabene rzecznikiem dyscyplinarnym Rady jest sędzia z okresu PRL, a z kolei w jej władzach zasiadają prokuratorzy, którzy o stan wojenny też się zahaczyli. To jest bagno, którego nie ruszyła żadna odnowa. Bagno, które istnieje niezmienione od czasów PRL. Ten, kto był dobrze ustawionym adwokatem w PRL, ten nadal ma dobrze. Pańskim zdaniem, to jest obraz całej adwokatury, czy jedynie warszawskiej? Warszawska jest tutaj na pewno szczególnym przypadkiem, ale z tego co się orientuję, to nie lepiej jest w Krakowie, Wrocławiu, czy zwłaszcza w Gdańsku… Wracając do prac Komisji Weryfikacyjnej. Czy po ponad roku jej funkcjonowania można wyciągnąć już jakieś wnioski na temat całej tzw. afery reprywatyzacyjnej? Oczywiście. To co widzimy, to jedynie wierzchołek góry lodowej. Komisja ze względu na swoje ograniczone moce przerobowe zajmuje się jedynie najgłośniejszymi sprawami. Chmielna, Noakowskiego, śmierć Jolanty Brzeskiej… Sądzę, że Komisja robi kawał dobrej roboty, ale niewątpliwie będzie tutaj potrzebne wsparcie prokuratury. Duża ingerencja prokuratorska i to na najwyższym szczeblu krajowym. Cóż, Komisja nie może prowadzić formalnych śledztw. A przecież mamy tutaj ewidentny materiał na wszczęcie postępowania karnego. Sam pan określił Grzegorza M. jako zdolnego adwokata. Czy tak doświadczony człowiek mógł przez przypadek wmieszać się w taką aferę? Nie mógł. Jest po prostu za dobry, aby przez przypadek się w to władować. Tutaj można zacytować Metternicha, który na wieść o śmierci Talleyranda, stwierdził „ciekaw jestem, czemu on to zrobił”. Zatem ja również jestem tego ciekaw. Ta działka była warta podobno 160 mln, a on nabył do niej prawa za jakieś psie pieniądze. Rzeczony mecenas jeszcze przed aresztowaniem zapewniał w wywiadach, że nie ma sobie nic do zarzucenia. On miał prawie rok, żeby wyczyścić wszystkie papiery. A mimo to areszt i tak został wobec niego zastosowany. Świadczy to o tym, że muszą być na niego mocne dowody. Areszt to najwyższy środek zapobiegawczy? Prawda, przy tego typu zarzutach to sama obawa wymierzenia wysokiej kary jest samoistną przesłanką do zastosowania aresztu. Z czym cały czas walczymy, bo areszt nie może być traktowany jako zaliczka na poczet przyszłej kary. 3 miesiące to standardowy wymiar, ale on może być sukcesywnie przedłużany. Jedną z kwestii bardziej budzących emocje jest żona pana mecenasa Grzegorza M. Czy wiadomo cokolwiek na temat jej udziału w całej sprawie? Czy może są to zwykłe plotki? Któż to wie. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, więc uważam, że jakieś powiązania były. Chociaż żadnych zarzutów jej nie postawiono. Pomimo braku zarzutów została jednak zwolniona z urzędu. Po czymś takim? Zwykła higiena przecież to nakazywała. Ale cała ta sprawa pokazuje po prostu, jak nisko upadła polska adwokatura. Już nie ma takich adwokatów jak kiedyś. Nowodworski, Grohman, Jerzy Wozniak, de Virion, Krzemiński, Ostrowska… Nawet ten nieszczęsny Wasilewski. Co by o nim nie mówić, ale adwokatem był naprawdę bardzo dobrym. A ilu adwokatów broniło ludzi w stanie wojennym w procesach politycznych? Na palcach jednej ręki można policzyć tych odważnych. W związku tym całe te zapewnienia o etosie adwokatury, to zwykła gadanina. Jej etos to trzeba będzie dopiero odbudować. Czy widzimy jakieś kroki podejmowane w tym celu ze strony władz państwa? Nie. Ta działka za „dobrej zmiany” leży całkowitym odłogiem. Sam się boleśnie o tym przekonałem za poprzednich rządów PiS, gdy napisałem do Ziobry w 2007 roku, aby wprowadził zarząd komisaryczny w warszawskiej Okręgowej Radzie Adwokackiej, gdy jej się skończyła kadencja w maju, a jej członkowie przedłużyli ją sobie do września. Ot tak. Bez żadnej podstawy prawnej. Co zrobił mądry Ziobro? Zrobił xero. I wysłał do NRA. I dostał odpowiedź, że to jedynie MH bzdury pisze, wszystko jest w porządku. No i wtedy się zaczęło. Pod różnymi pretekstami zaczęli mnie zawieszać. Ogólnie zawiesili mnie 3 czy 4 razy. Jestem czarną owcą warszawskiej palestry. Pan mówi zatem, że nazwiska, o których słyszymy w mediach, jak np. Grzegorz M., Robert N., Jakub R., to jedynie wierzchołek góry lodowej? Tak, to są osoby jedynie reprezentacyjne. Czyli za nimi stoją jakieś środowiska? Przypuszczam, że są to środowiska byłej Wojskowej Służby Informacyjnej. Wróćmy do Małeckiego i Rychłowskiego. Małecki, przyjaciel syna Rywina, broniący tegoż Rywina, posiada, jak to mówi Michalkiewicz, „pierwszorzędne korzenie w służbach specjalnych PRL”. Tatuś jego był jakimś generałem. Zresztą gdyby tylko prześledzić, kim byli tatusiowie dzisiejszych adwokatów, to wielu ciekawych rzeczy można by się dowiedzieć. Bardzo wielu. Czy istnieją jakieś tropy, które łączyłyby „obrońcę Kiszczaka” z tymi środowiskami? Tropów w sensie prawnym nie ma. Ja jednak uważam, że cała opozycją, którą dzisiaj mamy, to nie jest żadna opozycja, tylko to są ludzie płatni i zadaniowani. Przecież ci wszyscy ludzie z dawnych służb nie polecieli sobie na Księżyc. Przypomnijmy choćby serię tajemniczych samobójstw. Kto to robił? Nigdy nie znaleziono sprawcy. Jak zatem pan ocenia możliwość wprowadzenia „dobrej zmiany” w systemie polskiego wymiaru sądownictwa? Na „dobrą zmianę” nie ma żadnych szans. W oparciu o tę Konstytucję zrobić się tego nie da. Tutaj potrzebne zmiany radykalne, podobne do przecięcia węzła gordyjskiego. A nie to co teraz obserwujemy, to całe zamieszanie wokół reform, że teraz będziemy wybierać 15 sędziów i oni będą już najlepsi. Całe procedowanie ustawy o KRS jest po prostu śmieszne. Cała Konstytucja została tak pomyślana, aby prawica w momencie dojścia do władzy nie mogła niczego zreformować. Zresztą moc obowiązująca Konstytucji 1997 jest wątpliwa. Nigdy nie uchylono formalnie Konstytucji 1935. Czyli zmiana ustawy zasadniczej jest pańskim zdaniem niezbędna? Tak, przecież tutaj nie chodzi o tych 15 sędziów. Ostatnio mieliśmy aferę z asesorami, gdzie Krajowa Rada pokazała, co potrafi. Czy ta nowa ustawa zmieni cokolwiek – ja śmiem wątpić. Obawiam się, że od lipca straciliśmy mnóstwo czasu. Pretekstem do niepodpisywania tamtych ustaw był błąd typu kopiuj/wklej. Chodziło o liczbę kandydatów, raz, że 5, a raz że 3. Ciekawe jest jednak, że nad tą ustawą pracowało 460 posłów i 100 senatorów i nikt nie zauważył tego błędu. Podobno dopiero prawnicy Prezydenta ją wyłapali. To ja się pytam, czy ktokolwiek czytał tę ustawę? A te setki poprawek opozycji totalnej – czytał je ktoś? Cały proces legislacyjny w tym kraju stoi na głowie. To co znajduje się w Dzienniku Ustaw, nie musi być tym, co rzeczywiście uchwalono. Bez zmiany Konstytucji nic się tutaj nie zmieni. Nie nastraja Pan optymistycznie naszych czytelników. Niestety, nie widzę powodów do optymizmu.
Jan Pietrzak, satyryk, jako najnowsza historia Polski. [Artykuł został opublikowany w POLITYCE we wrześniu 2016 roku] W przyszłym roku Jan Pietrzak kończy 80 lat, a jego Kabaret pod Egidą 50 lat. Kilka epok historycznych w ciągu jednego życia – od chłopca w zrujnowanej Warszawie do wieszcza narodowego, jak mawiają o Pietrzaku znajomi z ciepłą drwiną w głosie. Bo Janek sam się wieszczem mianował i sam w to uwierzył, dodają. Ostatnio w wywiadach dla narodowej telewizji i prawicowego tygodnika Jan Pietrzak chwalił rządzącą partię i jej prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Rok 2015 – przejęcie władzy przez PiS – obwoływał końcem komuny. Rządzącym przeciwstawiał szmirusów i gamoni z opozycji. Źródeł powstania KOD doszukiwał się w służbach specjalnych komuny, a także w „kręgach okupacyjnych”. Pierwszy raz w życiu musi żartować z opozycji, a nie z rządzących, bo to opozycja szkodzi Polsce – mówił. Oprócz tego propagował swój pomysł zbudowania w Warszawie łuku triumfalnego dla uczczenia polskiego zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 r. Przywoływał jedną z rozważanych wizji łuku: parabola biegnąca ponad Wisłą, wyższa niż Pałac Kultury, a na jej szczycie sala widowiskowo-edukacyjna w formie korony zwieńczonej orłem i krzyżem zwróconym na wschód. L., robotnik jednego z warszawskich zakładów, zapamiętał taką warszawską scenkę uliczną z lata 1980 r.: marsz pod budynek KC PZPR, autobusy miejskie pod Rotundą stoją, Jan Pietrzak śpiewa „Żeby Polska była Polską”, stojąc na pace ciężarówki, tłum podchwytuje refren. Ktoś pyta, co to za facet – nie wszyscy go znają. Kabaret pod Egidą, pamięta L., uchodzi wśród wielu robotników za zbyt elitarny; nie bywa się na jego przedstawieniach. Jednak od czasu sceny pod Rotundą rusza w zakładzie L. wymiana kaset magnetofonowych, która trwa przez kilka następnych lat – przegrywane setki razy bon moty Jana Pietrzaka wchodzą do języka. Np.: dwóch ludzi to już według władzy całe nielegalne zgromadzenie. Albo: gdyby na Saharze wprowadzili socjalizm, zabrakłoby piasku. Albo prześmiewcze: „Pietrzak na prezydenta! Lepiej nie będzie, ale weselej”. Słowo „Pietrzak” funkcjonuje na rynku wymiany kaset jako nazwa całego zjawiska – często bez świadomości, że teksty do kabaretu piszą także inni twórcy. Na początku lat 80. Jan Pietrzak jeździ z kabaretem po halach fabrycznych i wiecach w całej Polsce. Robotnicy utożsamiają go z Solidarnością – wiadomo, że osobiście zna się z Wałęsą, ale przede wszystkim jest swój chłop, zawadiacko uśmiechnięty, występuje w roboczym fartuchu, mówi z nieudawanym akcentem robotniczych przedmieść. Zastanawiają się, czy wróci do Polski, kiedy stan wojenny zastaje go na tournée w Ameryce. Wraca na wiosnę 1982 r.; L. pamięta, że koledzy w jego fabryce szanują Pietrzaka za odwagę – że wrócił i że bezlitośnie naśmiewa się z komunistów. Czekają, czy zostanie internowany – jednak nic takiego się nie wydarza. Pietrzak po latach powie, że stan wojenny był czasem poszukiwania słów dających ludziom nadzieję i „wątłą strukturę optymizmu”. Daniel Passent, dziennikarz, który w latach 70. pisywał teksty dla Egidy, mówi, że w latach 80. – kiedy „Żeby Polska była Polską” stała się niemal hymnem śpiewanym przez tłumy w patriotyczno-natchnionej atmosferze, a Pietrzak był przyjmowany w Białym Domu – zrozumiał, że kolega nie jest już kabaretowym twórcą. Wyglądało, jakby wiwatujący ludzie przekonali Jana Pietrzaka, że oto zostaje ich przywódcą. Żołnierz Chłopak z warszawskiego Targówka, rocznik 1937. „Urodziłem się w czasie wojny jako syn pułku i pułkownikowej” – będzie potem mówił swój słynny monolog życiorysowy ze sceny, a sala będzie pękać ze śmiechu. Jego ojca Wacława, robotnika, działacza Komunistycznej Partii Polski, zamordowali Niemcy w więzieniu na Pawiaku w 1942 r.; matka Władysława, pracownica sklepu kapeluszniczego, w czasie wojny była łączniczką Batalionów Chłopskich. Po wojnie została posłanką na Sejm 1947–52. Jan Pietrzak wspominał, że w dzieciństwie widział egzekucje ludzi na ulicach, a po powstaniu warszawskim – które przetrwał w Warszawie – burzenie miasta przez Niemców. Dzieckiem był niesfornym, np. poszukiwał z kolegami broni w ruinach, matka nie dawała sobie z nim rady. To właśnie kłopoty wychowawcze miały być powodem decyzji Władysławy Pietrzak o wysłaniu 11-letniego syna do Korpusu Kadetów w Jeleniej Górze. Później Janek przeszedł do Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej, służył w stacji radiolokacyjnej koło Zgorzelca. Śpiewał w chórze kadetów, w szkole oficerskiej grał w zespole muzycznym. W 1957 r., kiedy odchudzano armie Układu Warszawskiego, odszedł z Ludowego Wojska Polskiego jako porucznik rezerwy. W wywiadach z lat. 90 Jan Pietrzak różnie będzie opowiadał o tym czasie – powie, że wojsko ujawniło w nim lojalność i odpowiedzialność za innych, ale powie też, że indoktrynacja w ludowym wojsku nie odcisnęła na nim piętna, ponieważ starał się jej nie zauważać. Wspomni o licznych zatargach: nie mógł się powstrzymać od rzucania satyrycznych uwag pod adresem dowództwa. Podobnie będzie wspominał swoją przynależność do PZPR – powie, że w latach 50. w wojsku nie dało się nie należeć do partii, to był rytuał. Ale również, że nie miał nic przeciwko rzeczywistości politycznej: „Nie walczyłem z nią, ja z niej wyrastałem”. Koledzy Po wojsku wrócił do Warszawy i pracował przy produkcji i kontroli jakości odbiorników Belweder. Pietrzak wspominał: pracy było na jakieś dwie godziny dziennie, więc koledzy szli w miasto pić wódkę, a on wtedy czytał wiersze. Młodego robociarza ciągnęło do kultury – najchętniej spędzałby czas w klubie Hybrydy, gdzie bywali modni jazzmani, literaci i piękne dziewczyny. Jednak Hybrydy były klubem studenckim – Pietrzaka musieli wprowadzać znajomi. Wziął więc udział w organizowanym przez klub konkursie poetyckim – recytował Leśmiana, wywalczył sobie własne prawo wstępu. Zresztą studentem także wkrótce został – wieczorowo, na Wydziale Socjologii Wyższej Szkoły Nauk Politycznych przy KC PZPR. Najpierw zasłynął w Hybrydach jako człowiek zasceniczny – sprawny organizator od plakatów i biletów na klubowe imprezy. W 1962 r. stał już na scenie klubu jako kierownik teatru i kabaretu Hybrydy, który stworzył z Jonaszem Koftą i Adamem Kreczmarem, studentami ASP. Pierwsze ich programy były liryczne, Jan Pietrzak próbował sił jako autor tekstów piosenek raczej obyczajowych; polityczna aluzja przyszła później: np. naśmiewali się z partyjnego bełkotu „Dziennika Telewizyjnego”. W latach 90. – kiedy będzie kandydował na prezydenta Polski – Jan Pietrzak powie, że jego kabaret miał nowatorską formę; był zabawną publicystyką, głosem w dyskusji, rozmową z widzem. Taka forma w latach 60. nie mogła się podobać władzy – w 1967 r., po tekście w „Walce Młodych” opisującym demoralizację studentów w Hybrydach, kabaret wyrzucono. Od tego zresztą czasu klub podupadał. W lutym 1968 r. Pietrzak miał już nowy kabaret, stworzony pod egidą radiowej Trójki i Towarzystwa Sztuk Pięknych (stąd nazwa Kabaret pod Egidą). Występowali przy ul. Rutkowskiego (dziś Chmielna), wyżej w tym samym budynku mieściła się redakcja tygodnika POLITYKA. Wielu autorów wczesnej Egidy dzisiaj wymawia się od wspomnień o Pietrzaku; jesteśmy z Jankiem po rozwodzie, o byłych małżonkach nie mówi się źle. Tamten wczesny kabaret był fenomenem – przyznają mimo to niektórzy. Widownia była ekumeniczna politycznie – na występy przychodzili wysoko postawieni partyjni i ludzie, którzy wkrótce zostaną liderami opozycji, słynni aktorzy, literaci. Sala zawsze nabita. Na scenie Pan Janek – sceniczna persona Jana Pietrzaka – facet z przedmieść, sprytny, po ludowemu inteligentny; jak postaci Wiecha. Z rozbrajającym uśmiechem obrażał socjalizm, udając naiwniaka, który się nie orientuje, co mówi. Mało kto wiedział, że naprawdę pochodzi z Targówka, dzielnicy przez Wiecha gloryfikowanej. Nawet, że należał do PZPR, niektórzy koledzy dowiedzieli się dopiero niedawno. Teksty do kabaretu pisali Pietrzakowi dziennikarze POLITYKI – Daniel Passent, Marek Groński, Jerzy Urban. Mniejsza o to – jak wspomina dziś Passent – że Janek nie przesadzał ze wskazywaniem, kto jest autorem tekstów. Najważniejszy był sam udział w Egidzie. – Zawsze będę mu wdzięczny za to, że otworzył przede mną swój kabaret – mówi Daniel Passent. – Mam do niego słabość, byłem mocno wrażliwy na jego wdzięk, poczucie humoru, świetny kontakt z publicznością – dodaje. Dawni autorzy kabaretu spośród dziennikarzy opowiadają, że ówczesny naczelny POLITYKI Mieczysław Rakowski sam sugerował zaniesienie niektórych tekstów do Pana Janka: to możesz zanieść do piwnicy, mawiał. Rakowski zdawał sobie sprawę, że cenzura nie przepuści takich tekstów na łamy poczytnej gazety, ale przymknie oko, kiedy zostaną wykorzystane w małej kabaretowej salce. Zresztą z cenzurą Pietrzak sobie radził – mimo że obecni na przedstawieniach tajniacy i cenzorzy często donosili na niego, że jest niesłowny i nielojalny. Po latach sam przyzna, że szedł na kompromisy z cenzurą, bo bał się, żeby mu nie zamknęli Egidy: „zacząłem im wkładać do głowy, że jest potrzebny wentyl, upust (...) Że jak ludzie przyjdą do kabaretu i się pośmieją, nie pójdą na barykady”. Polska „Świadomość opozycyjności przyszła później. W połowie lat 70. dojrzałem do tego, żeby wewnętrznie być człowiekiem opozycji” – mówił Jan Pietrzak w latach 90. „Nie ma dla mnie większej radości niż możliwość pracy dla Polski” – dodawał jeszcze, bo był akurat w trakcie kampanii prezydenckiej. Dojrzewanie do opozycji odbywało się u Pietrzaka powoli, ale jego znajomi wskazują dziś jako cezurę powstanie pieśni „Żeby Polska była Polską”. W 1976 r. Pan Janek napisał tekst odbiegający od jego lubianej przez widzów scenicznej persony – podniosły, wielozwrotkowy hymn o bohaterstwie narodu polskiego na przestrzeni wieków. Radzili mu nawet w żartach, żeby wystąpił z „Żeby Polska” na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Pieśń zamykała kabaretowe przedstawienia w drugiej połowie lat 70. Egida śpiewała ją także Polonusom podczas amerykańskich tournée – widzowie wstawali z miejsc i płakali. Jan Pietrzak zrozumiał, że napisał symboliczny hymn, a kolejne lata miały go w tym przekonaniu utwierdzić. W styczniu 1982 r. – kiedy Egida po wprowadzeniu stanu wojennego wciąż przebywała w Ameryce – angielską wersję („Let Poland Be Poland”) zaśpiewał sam Frank Sinatra w telewizyjnym programie, w którym wystąpili też politycy z ekipy prezydenta Ronalda Reagana. Jan Pietrzak odmówił udziału w tym programie, nie przyjął także proponowanego mu przez Reagana amerykańskiego obywatelstwa. Wrócił do kraju w dzień Święta Pracy w 1982 r. i – jak później opowiadał – miał usłyszeć od sąsiadki: a ja miałam pana za rozsądnego człowieka. Ale z boku, dla znajomych, wyglądało to tak, że do Ameryki wyjechał jeszcze kabaretowy Pan Janek – choć już postrzegany jako człowiek Solidarności. A wrócił narodowy bohater solidarnościowej klasy pracującej, bard opozycji. Wracał w niepewne – mógł zostać internowany, skazany na zapomnienie przez zakaz występów. Władze próbowały go już uciszyć, wielokrotnie w latach 70. tracił lokale dla kabaretu. Brał się wtedy do innych robót – pracował np. w redakcji „Szpilek” i nawet krótko w telewizji. Ale w stanie wojennym znów zaczął występować – być może działał tu jego system „wentyla i upustu” albo znajomość z Reaganem – występował nawet dla podziemnej Solidarności. Zawsze przychodziły tłumy. Po latach okaże się, że jego teczka w IPN jest pełna donosów – tajniackich, ale także od domniemanych prywatnych obywateli PRL, którzy protestują przeciwko jego wywrotowej działalności. Śladów współpracy Pietrzaka brak. Sam mówił, że mu bezpieka proponowała współpracę, ale obracał to w żart – za drogi na agenta, ma za długi język. „Nie robić z Pietrzaka bohatera” – taki bywał kurs bezpieki wobec Pietrzaka na początku lat 80., jego niesubordynację wobec cenzury wyciszano, by nie przysparzać mu sympatii widzów. To w takich okolicznościach, niesiony gigantyczną popularnością, Jan Pietrzak – jak mówią jego koledzy z wczesnej Egidy – mógł poczuć się wieszczem narodowym. I już się tego poczucia nie wyzbyć, mimo zmieniających się epok politycznych. Około 1980 r. Pietrzak wyrzucił z kabaretu autorów związanych z POLITYKĄ. Tak to zapamiętał Passent: wyrzucił nas z Grońskim jako ludzi starego ładu, a było to wyrzucenie symboliczne, bo w ten sposób Pietrzak sam się rozstawał ze swoją przeszłością. Z Urbanem nie mówią sobie nawet dzień dobry. Prezydent Ostatnie lata socjalizmu w Polsce Jan Pietrzak uznał w rozmowach z dziennikarzami za najlepszy ekonomicznie czas dla Kabaretu pod Egidą – dużo występów i wojaży zagranicznych, głównie po Ameryce. W lata 90. Egida weszła z impetem – Reagan spotkał się z Pietrzakiem podczas wizyty w Warszawie. Wersja ich rozmowy weszła do kabaretu: Jaka jest obecnie Polska? – pyta Reagan. Jak rzodkiewka – mówi Pan Janek – z wierzchu czerwona, w środku biała. Powiem to tym burakom na Kremlu – puentuje Reagan. W wywiadach Pietrzak mówił, że 4 czerwca 1989 r., dzień pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych, jest dla niego datą do świętowania: „to było autentyczne, to nie była zmowa”. Wiele wówczas mówił Jan Pietrzak o „wspólnocie śmiechu” – dowodził, że śmiać się można ze wszystkiego, warto także z siebie samych. Np. żartować z nadętej, bogoojczyźnianej celebry. W kolejnych latach wolnej Polski popularność kabaretu Pietrzaka miała maleć. Wielu znanych kabareciarzy wycofało się wówczas ze sceny – skoro jest wolność i buduje się nowy ład. Pietrzak się z taką postawą nie zgadzał – obśmiewał prezydenta Wałęsę, byłych i obecnych komuchów, ale także dawnych kolegów i sympatyków Egidy. Zresztą większość z nich w 1989 r. przestała bywać na występach kabaretu – jedni mówią delikatnie, że zajęli się własnymi sprawami i nie starczało czasu, inni wprost: komuna się skończyła, a Janek ciągle się z niej śmiał. Usechł mu talent, mówi Jerzy Urban, dobrze funkcjonował w PRL, a w Polsce, która nie reglamentuje humoru, nie potrafił. „Naprawdę nie mam nic przeciwko temu, żeby Janek Pietrzak był najlepszy” – pisała zaatakowana przez Pietrzaka Olga Lipińska. A później dodawała: „skopał komunę, która już leżała, i owiało go chłodne powietrze (...) Więc skopał za to powietrze po komunie jeszcze dotkliwiej”. L., robotnik z warszawskich zakładów, wspomina, że mając wielki szacunek do Pietrzaka za jego postawę w stanie wojennym, nie mógł zrozumieć decyzji kandydowania na prezydenta Polski w 1995 r. Długo nie można się było zorientować, że to nie żart – większość kolegów z zakładu tak myślała. Kiedy już się okazało, że nie żart, zadziwiał śmiertelnie poważny i napastliwy język Pana Janka. Z tego okresu pochodzą jego wypowiedzi dla gazet, które – gdyby Pan Janek choć puścił oko – uchodziłyby za dowcipy: stanie się krzywda Polsce, to nie on będzie prezydentem: postkomunistyczne gangi rozdzielają Polskę; tandeciarnia i szumowiny nie mogą zrozumieć jego szlachetnych intencji; chore z nienawiści bojówki Jana Olszewskiego pobiły człowieka zbierającego podpisy pod jego kandydaturą; sondaże kampanijne ma złe, bo to sondaże nieprawdziwe – służące manipulacji, nie prawdzie; nie pozwolili mu wystąpić w Opolu tylko z tego powodu, że kandyduje na prezydenta; w drugiej turze zmierzy się z Kwaśniewskim; cały naród go zna od trzech pokoleń; esbecja nie wpuszcza go do telewizji. Hasło wyborcze: „Żeby Polska była Polską”. Pomysł na kampanię: bycie „samotnym szeryfem”. „Komunistyczne więzienie mogłoby się teraz panu przydać” – mówi kandydatowi Janowi Pietrzakowi jeden z dziennikarzy. Komuna W drugiej połowie lat 90. – po przegranych wyborach prezydenckich i parlamentarnych – Jan Pietrzak zmuszony był nie tyle obśmiewać, co walczyć na słowa. Wydaje się zresztą, że robi to do dzisiaj. O Michniku mówił ostatnio, że był innym człowiekiem, do kiedy przychodził na występy Egidy – potem zwariował. Na początku lat 90. Pietrzak zarzucał Wałęsie, że ten nie załatwił lokalu dla Egidy. Podobnie mówi dziś: „nie ma dla mnie sali z powodów politycznych”. Wspominał też Pietrzak ostatnio o trudnej drodze do zbudowania łuku triumfalnego w Warszawie: „zaostrzyli w stolicy kurs z opozycją kabaretową, czyli ze mną”. Fakt, że takiego łuku w mieście nie ma, nazwał „dekadami hańby niepamięci”. Jan Pietrzak uważa, że wśród dzisiejszej opozycji są agenci działający na korzyść obcych mocarstw. Esbecy patrzą na ręce także jemu, próbują uciszyć. Np. wciąż esbecy bronią mu dostępu do telewizji. I to mimo że rządzą teraz Polską ludzie popierani przez Pietrzaka już na etapach kampanijnych, a na każdej rocznicy tragedii smoleńskiej wykonuje piosenkę o krzyżu, którą napisał po pierwszej wizycie Jana Pawła II, a potem dedykował także krzyżowi na Krakowskim Przedmieściu. Co prawda ma już Pietrzak swoją satyryczno-publicystyczną audycję w publicznej telewizji, a także zapraszają go do innych programów, ale to stanowczo za mało – zapraszają jako gościa, a Pietrzak chciałby móc się swobodnie wypowiadać na wszystkie tematy. Tymczasem – jak uważa – radio wciąż go bojkotuje, ponieważ mówi odważnie, a opanowane przez antypolskie ośrodki media boją się niezależnych ludzi i ich niezależnych poglądów. Przed kilku laty w gazetowym wywiadzie Jan Pietrzak nazywał premiera Donalda Tuska oszalałym z potrzeby władzy charakteropatą. Miesiąc temu mówił natomiast o prezydencie Andrzeju Dudzie, że ten śmiało i odważnie, ale i mądrze, życzliwie podchodzi do Polski. A także o liderze partii rządzącej: „dobrze, że mamy Jarosława Kaczyńskiego, czyli człowieka, który to ogarnia”.W 2017 r. Jan Pietrzak kończy 80 lat. Wedle jego słów Kabaret pod Egidą – po zaangażowaniu kilku prawicowych publicystów – wciąż występuje przy pełnej widowni. W wywiadzie sprzed miesiąca Jan Pietrzak zapowiada: „Nie uciszą mnie”. Nie mówi – kto? *** Jan Pietrzak nie zgodził się na rozmowę z dziennikarzem POLITYKI. Wyjaśniał, że obawia się manipulacji.
Data utworzenia: 23 maja 2014, 13:25. Na początku maja Jan Pietrzak trafił do szpitala po rozległym zawale. Satyryk otarł się o śmierć. Życie uratowała mu czujność żony Jan Pietrzak Foto: Kapif Jan Pietrzak 3 maja czuł się nadzwyczaj źle. Satyryk od lat ma problemy z sercem. Przezorna żona dopilnowała więc, by jej mąż łyknął niezbędne tabletki. Tego dnia miał poprowadził festyn na warszawskim placu Zamkowym zorganizowany z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja. „– Nie przeżyłby, gdyby tego dnia jego żona Kasia nie podała mu przed wyjściem z domu nitrogliceryny. Jego lekarze potwierdzili później, że to ona w pierwszej kolejności uratowała mu życie –” mówi "Na Żywo" osoba z otoczenia artysty. Trzy dni później Jan Pietrzak przeszedł ciężki zawał serca, a po kolejnych dwóch 3-godzinną operację. Dzisiaj czuje się znacznie lepiej. Zobacz także Jan Pietrzak z żoną Katarzyną są małżeństwem już od ponad trzydziestu lat. Para poznała się podczas stanu wojennego, w momencie, gdy rozpadło się małżeństwo satyryka z informatyczką Elżbietą, matką jego dwojga dzieci. Jan i Katarzyna w sumie wychowali pięcioro dzieci: trzech wspólnych synów oraz dwoje dzieci z poprzedniego związku Pietrzaka. /6 Jan Pietrzak Artur Chmielewski / Jan Pietrzak na początku maja miał rozległy zawał /6 Jan Pietrzak z żoną Teodor Klepczynski / Na szczęście życie uratowała mu żona /6 Jan Pietrzak Kapif Pietrzak ma problemy z sercem /6 Jan Pietrzak z żoną Kapif Życie uratowała mu przytomność żony /6 Jan Pietrzak na scenie Kapif Operacja trwała 3 godziny /6 Jan Pietrzak z żoną Kapif Dzisiaj satyryk czuje się o wiele lepiej Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
jan pietrzak pierwsza żona